uwagi: (0)   tekst

Zbuntowani "wasale" zdobyli Wrocław

Beata Maciejewska
Gazeta Wyborcza 2007-12-06

Rozmowa z dr. Grzegorzem Waligórą, historykiem zajmującym się dziejami Studenckich Komitetów Solidarności, o Stanisławie Pyjasie, represjach na uczelniach i o tym, kto dziś rządzi Wrocławiem


Beata Maciejewska: - Wrocławscy działacze Studenckiego Komitetu Solidarności będą świętować w przyszłym tygodniu trzydziestą rocznicę jego powstania. Ale pytani o początki SKS-u, zaczynają wspomnienia od mszy, która 25 maja 1977 roku została odprawiona w katedrze i wiecu pod pomnikiem Jana XXIII.

Dr Grzegorz Waligóra: - Nie dziwię się. To rzeczywiście był początek. Msza została zamówiona za duszę Stanisława Pyjasa, studenta zamordowanego w Krakowie przez funkcjonariuszy SB, a zaraz po niej, pod pomnikiem Jana XXIII, odczytano deklarację założycielską krakowskiego SKS-u. Wśród studentów zaczęły się dyskusje, żeby utworzyć coś podobnego we Wrocławiu.

Dlaczego czekano z tym do grudnia?

Po pierwsze, maj to okres wzmożonych represji po śmierci Pyjasa. Władze obawiały się powtórki z Marca 1968 roku i zdecydowały się na mocne uderzenie. Aresztowano jedenastu działaczy i współpracowników KOR-u, którym zamierzano wytoczyć wielki proces polityczny. Z pomysłu tego zrezygnowano niespodziewanie w lipcu 1977 roku, kiedy ogłoszono amnestię. Po drugie, studenci najpierw mieli sesję egzaminacyjną, a potem zaczęły się wakacje i trudno było zebrać się razem. Dopiero jesienią powrócono do pomysłu zakładania SKS-u. Proszę zwrócić uwagę, że wszystkie SKS-y (poza krakowskim) powstały dopiero w nowym roku akademickim: w Warszawie 17 października, w Gdańsku 5 listopada, w Poznaniu 23 listopada i we Wrocławiu 13 grudnia. Ostatni, w Szczecinie, powołano 10 maja 1978 roku.

Jeden z działaczy, Aleksander Gleichgewicht, powiedział, że informacje o powstawaniu kolejnych SKS-ów podrażniły ambicje wrocławskich studentów: „Nie chcieliśmy, żeby Wrocław grał piąte skrzypce”. Które według Pana zagrał?

Trudno porównywać poszczególne ośrodki. SKS-y były grupami opozycyjnymi, działającymi w dużym stopniu niezależnie od siebie. Po części współpracowały ze środowiskami "dorosłej" opozycji. Wrocławski, podobnie jak krakowski, był związany z KOR-em, a gdański i szczeciński miały bliższy kontakt z Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Nieprzypadkowo SB nadała sprawie rozpracowania SKS-ów kryptonim "Wasale". Uważano je za grupy niesamodzielne. SKS-y tworzyli bardzo młodzi ludzie i już to powodowało, że szukali oparcia w doświadczonych opozycjonistach.

W książce wydanej przez IPN, „SOR >>Kaskader<<”, znalazłam informację, że wrocławski SKS był po krakowskim najprężniej działającym w kraju. Pochwała na wyrost?

Nie. Wrocławscy działacze jako jedyni wydawali aż pięć tytułów pism - "Podaj dalej", "Akademickie Pismo Informacyjne", "Zgrzyt", "Interim" i "Tematy". Do tego trzeba dołączyć publikowane w środowisku duszpasterstwa akademickiego "Listy spod 4-ki". Prowadzili seminaria samokształceniowe, kolportaż niezależnych wydawnictw, mieli własną bibliotekę, zorganizowali Niezależny Klub Dyskusyjny, w którym gościli m.in. Jana Józefa Lipskiego, Jacka Kuronia, Adama Michnika, Jana Lityńskiego i Antoniego Macierewicza.
Zdecydowanie wyróżniali się na tle wrocławskiej opozycji przedsierpniowej, nadawali jej ton.

Bohaterowie wciąż do końca nie mogą się policzyć. Może historycy pomogą im zrobić dokładne rachunki?

Nie pomogą. Oceniamy, że jednorazowo we wrocławskim SKS-ie działało ok. 30-40 osób. Dość często się zmieniali. Jedni wyjeżdżali, inni kończyli studia i rezygnowali z działania, jeszcze innych wyrzucono z uczelni. Sami SKS-owcy szacują, że do 1980 roku w działalność zaangażowało się ok. 200 osób, ale uważam, że było ich mniej. Przynależność do SKS-u nie była w żadnym stopniu sformalizowana. O charakterze tej grupy opozycyjnej decydowała nie tylko kadrowość, ale i akcyjność. Tak naprawdę działali od akcji do akcji. Jak się coś działo, osób angażujących się było więcej. Jak zaczynały się represje - ubywało. Trzeba jasno powiedzieć, że nawet w największych ośrodkach akademickich działacze SKS-u stanowili wyizolowane grupy.

Niemal wszyscy rzecznicy tej organizacji, sygnujący jej oficjalne wystąpienia swoimi nazwiskami, byli studentami Uniwersytetu. Na bez mała trzydzieści osób, tylko trzy pochodziły z innych uczelni - Helena Gleichgewicht z PWSSP, Adam Lipiński z AE i Sławomir Najnigier z Politechniki. Dlaczego?

Myślę, że jedną z przyczyn były warunki, panujące na uczelniach. Rektorem Politechniki był na przykład prof. Tadeusz Porębski, członek KC PZPR. Ucinał w zarodku wszelkie przejawy niezależnego myślenia. Sytuację na tej uczelni określało się potocznie mianem "Berezy Porębskiej".

To znaczy, że na Uniwersytecie opozycjoniści mogli liczyć na taryfę ulgową?

Aż tak dobrze nie było. Ówczesny prorektor ds. studenckich doc. Karol Fiedor zdobył sobie przydomek "Karola Zawieszatiela", z powodu szafowania karą zawieszenia w prawach studenta. Równie złą sławą cieszył się rzecznik dyscyplinarny Uniwersytetu, dr Władysław Zabielski. W kwietniu 1978 roku wezwał ówczesnych rzeczników SKS-ów i oświadczył, że wszczęto wobec nich postępowanie wyjaśniające, które może doprowadzić do relegowania ze studiów (był to pierwszy w Polsce przypadek wdrożenia postępowania wyjaśniającego za działalność w SKS-ie - B.M.).

Ale było też na Uniwersytecie wielu profesorów, którzy dawali studenckim opozycjonistom wsparcie. Warto tu wymienić dyrektora Instytutu Polonistyki prof. Czesława Hernasa. I właśnie studenci filologii polskiej stanowili najliczniejszą grupę SKS-owców. Trzeba też zauważyć, że SKS był szczególnie atrakcyjny dla humanistów. Akcje na rzecz wolności słowa miały wśród nich żywszy oddźwięk niż wśród ścisłowców.

Kwestia dyskusyjna. Wśród pierwszych siedmiu rzeczników SKS-u było trzech fizyków i jeden matematyk. Oni też mogli liczyć na swoich nauczycieli, choćby Bolesława Gleichgewichta, Romana Dudę czy Stanisława Hartmana. Na fizyce i na matematyce jawnie kolportowano bibułę.

To prawda, ale w sumie była to mniejsza grupa i jej znaczenie upadło wraz z relegowaniem, w maju 1978 roku, studentów fizyki, Marka Adamkiewicza i Marka Rosponda oraz zmniejszeniem aktywności przez matematyka Jarosława Klimka. Poloniści naprawdę wiedli prym. Może także dlatego, że mieli mniej nauki. Na kierunkach ścisłych program był bardzo przeładowany.

Deklaracja wrocławskiego SKS-u została podpisana w grudniu, a represje zaczęły się dopiero w lutym, marcu następnego roku. Bezpieka nie doceniła zagrożenia?


Uważam, że raczej przeceniała. Podobnie zresztą jak KOR. Jedni obawiali się, a drudzy liczyli na możliwość wywołania na uczelniach "nowego Marca". Miałby się stać zarzewiem nowego, masowego buntu społecznego. Sierpień 1980 roku pokazał jednak, że trzeba było patrzeć przede wszystkim na robotników. Ale w 1977 roku, jeszcze przed powstaniem wrocławskiego SKS-u, bezpieka bardzo uważnie przyglądała się środowiskom akademickim. Na początku września w Departamencie III MSW wszczęto sprawę operacyjnego rozpracowania, o kryptonimie "Wasale", w ramach której miano koordynować działania, skierowane przeciwko SKS-om. Oprócz tego, każdy SKS miał prowadzoną oddzielną sprawę operacyjną - wrocławskiej nadano kryptonim "Orędownicy". Starano się utrzymać tę opozycję w jakichś bezpiecznych granicach. Szczególny nacisk kładziono na udaremnienie tworzenia struktury ogólnopolskiej, nawiązania bliższych kontaktów między poszczególnymi ośrodkami oraz niedopuszczenie do tworzenia nowych komitetów.

Dlaczego nie zdecydowano się na generalną rozprawę?

Zwyciężyła teoria, że zamiast likwidować lepiej kontrolować. Starano się infiltrować organizacje konspiracyjne, żeby nie było niespodzianki, jakiegoś nagłego wybuchu. Istniało natomiast przeświadczenie, że jeśli zlikwiduje się jakąś grupę oporu, to ona odrodzi się pod inną postacią. Będzie bardziej zakonspirowana i trudniejsza do kontrolowania. Dlatego, zamiast długotrwałych aresztów i pokazowych procesów, stosowano taktykę nękania przeciwników.

To znaczy?

Wielokrotne zatrzymania na 48 godzin, pobicia, zaostrzenie wymogów egzaminacyjnych, relegowanie z uczelni lub pozbawienie pracy, nękanie anonimami i agresywnymi rozmowami telefonicznymi. Agentura poszukiwała też źródeł nieporozumień między poszczególnymi działaczami, a potem funkcjonariusze wymyślali plan poszerzania konfliktu poprzez intrygi. We wrocławskim SKS-ie rozpuszczono na przykład pogłoskę, że jeden z jego rzeczników, Krzysztof Grzelczyk z nauk politycznych, współpracuje ze Służbą Bezpieczeństwa, co nasiliło jego konflikt z działaczami, którzy tę plotkę powtarzali. Bezpieka często tak robiła, żeby zdyskredytować działaczy w ich środowisku.

Na ile to było skuteczne?

Trudno ocenić. Być może bez gry operacyjnej SB te konflikty też by się pojawiały. Opozycjoniści nie mieli łatwych charakterów, trudno im było znaleźć wspólny język. Jak śledzi się ich kłótnie, personalne spory, to nie bardzo wiadomo, dlaczego wybuchały. Przecież nie mieli w perspektywie przejęcia władzy. Jacek Kuroń mocno podkreślał, żeby nie szukać agentów we własnym środowisku, bo to droga donikąd. Wchodzi się w spiralę pomówień, a to przynosi więcej szkody niż pożytku. On też, w czasie swojej wizyty we Wrocławiu w październiku 1978 roku, odrzucił kategorycznie wszelkie zarzuty wobec Grzelczyka.

Która akcja wrocławskiego SKS-u była najgłośniejsza?

Ta, która zaczęła się od słynnej fałszywki, mającej skompromitować jednego z rzeczników SKS-u - Leszka Budrewicza, wówczas studenta polonistyki. Działacze SKS-u ogłosili oświadczenie o fałszerstwie i podali nazwiska pracowników Instytutu Historycznego, którzy mieli kolportować fałszywkę. Rektor wszczął postępowanie dyscyplinarne, w wyniku którego autorzy oświadczenia zostali zawieszeni w prawach studenta na pół roku. W obronie studentów wystąpił m.in. prof. Edward Lipiński z KSS KOR.

Historia SKS-u kończy się w 1980 roku. Ale to mocny koniec, z dużą rolą w proteście sierpniowym. SKS-owcy stawili się licznie w Zajezdni nr 7, uczyli robotników drukowania, kolportowali ulotki, później organizowali Radio Solidarność. Pomagali też organizować NZS. Czy inne SKS-y też się tak zaangażowały?

Rzeczywiście, to zaangażowanie było bardzo duże. Tylko w Gdańsku wyglądało to podobnie, choć tam SKS przestał praktycznie istnieć w 1979 roku i dawni działacze przeszli do Ruchu Młodej Polski. Ale to wciąż byli ci sami ludzie, tylko działający pod innym szyldem.

Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, świadczącą o sile wrocławskiej grupy. Od 1989 roku Wrocławiem nieprzerwanie rządzi dawna opozycja studencka z SKS-u i NZS-u... Zdrojewski, Dutkiewicz, Grzelczyk, Huskowski, Najnigier, Broda, Obremski to ludzie, którzy wyszli z tamtego środowiska. Nigdzie w Polsce się tak nie zdarzyło.



Grzegorz Waligóra - historyk, pracownik wrocławskiego oddziału IPN-u, współredaktor wyboru dokumentów "Kryptonim >>Wasale<<. Służba Bezpieczeństwa wobec Studenckich Komitetów Solidarności 1977-1980".



Żródło: Gazeta Wyborcza Wrocław, 2007-12-06
skomentuj dokument

uwagi: (0)