Beata Maciejewska: - Wrocławscy działacze Studenckiego
Komitetu Solidarności będą świętować w przyszłym tygodniu
trzydziestą rocznicę jego powstania. Ale pytani o początki
SKS-u, zaczynają wspomnienia od mszy, która 25 maja 1977
roku została odprawiona w katedrze i wiecu pod pomnikiem Jana
XXIII.
Dr Grzegorz Waligóra: - Nie dziwię
się. To rzeczywiście był początek. Msza została zamówiona
za duszę Stanisława Pyjasa, studenta zamordowanego w Krakowie
przez funkcjonariuszy SB, a zaraz po niej, pod pomnikiem Jana
XXIII, odczytano deklarację założycielską krakowskiego SKS-u.
Wśród studentów zaczęły się dyskusje, żeby
utworzyć coś podobnego we Wrocławiu.
Dlaczego czekano
z tym do grudnia?
Po pierwsze, maj to okres
wzmożonych represji po śmierci Pyjasa. Władze obawiały się
powtórki z Marca 1968 roku i zdecydowały się na mocne
uderzenie. Aresztowano jedenastu działaczy i współpracowników
KOR-u, którym zamierzano wytoczyć wielki proces
polityczny. Z pomysłu tego zrezygnowano niespodziewanie w lipcu
1977 roku, kiedy ogłoszono amnestię. Po drugie, studenci
najpierw mieli sesję egzaminacyjną, a potem zaczęły się wakacje
i trudno było zebrać się razem. Dopiero jesienią powrócono
do pomysłu zakładania SKS-u. Proszę zwrócić uwagę, że
wszystkie SKS-y (poza krakowskim) powstały dopiero w nowym roku
akademickim: w Warszawie 17 października, w Gdańsku 5 listopada,
w Poznaniu 23 listopada i we Wrocławiu 13 grudnia. Ostatni, w
Szczecinie, powołano 10 maja 1978 roku.
Jeden z
działaczy, Aleksander Gleichgewicht, powiedział, że informacje o
powstawaniu kolejnych SKS-ów podrażniły ambicje
wrocławskich studentów: „Nie chcieliśmy, żeby
Wrocław grał piąte skrzypce”. Które według Pana
zagrał?
Trudno porównywać poszczególne
ośrodki. SKS-y były grupami opozycyjnymi, działającymi w dużym
stopniu niezależnie od siebie. Po części współpracowały
ze środowiskami "dorosłej" opozycji. Wrocławski,
podobnie jak krakowski, był związany z KOR-em, a gdański i
szczeciński miały bliższy kontakt z Ruchem Obrony Praw Człowieka
i Obywatela. Nieprzypadkowo SB nadała sprawie rozpracowania
SKS-ów kryptonim "Wasale". Uważano je za grupy
niesamodzielne. SKS-y tworzyli bardzo młodzi ludzie i już to
powodowało, że szukali oparcia w doświadczonych
opozycjonistach.
W książce wydanej przez IPN, „SOR
>>Kaskader<<”, znalazłam informację, że
wrocławski SKS był po krakowskim najprężniej działającym w
kraju. Pochwała na wyrost?
Nie. Wrocławscy działacze
jako jedyni wydawali aż pięć tytułów pism - "Podaj
dalej", "Akademickie Pismo Informacyjne",
"Zgrzyt", "Interim" i "Tematy". Do
tego trzeba dołączyć publikowane w środowisku duszpasterstwa
akademickiego "Listy spod 4-ki". Prowadzili seminaria
samokształceniowe, kolportaż niezależnych wydawnictw, mieli
własną bibliotekę, zorganizowali Niezależny Klub Dyskusyjny, w
którym gościli m.in. Jana Józefa Lipskiego, Jacka
Kuronia, Adama Michnika, Jana Lityńskiego i Antoniego
Macierewicza.
Zdecydowanie wyróżniali się na tle
wrocławskiej opozycji przedsierpniowej, nadawali jej
ton.
Bohaterowie wciąż do końca nie mogą się policzyć.
Może historycy pomogą im zrobić dokładne rachunki?
Nie
pomogą. Oceniamy, że jednorazowo we wrocławskim SKS-ie działało
ok. 30-40 osób. Dość często się zmieniali. Jedni
wyjeżdżali, inni kończyli studia i rezygnowali z działania,
jeszcze innych wyrzucono z uczelni. Sami SKS-owcy szacują, że do
1980 roku w działalność zaangażowało się ok. 200 osób,
ale uważam, że było ich mniej. Przynależność do SKS-u nie była w
żadnym stopniu sformalizowana. O charakterze tej grupy
opozycyjnej decydowała nie tylko kadrowość, ale i akcyjność. Tak
naprawdę działali od akcji do akcji. Jak się coś działo, osób
angażujących się było więcej. Jak zaczynały się represje -
ubywało. Trzeba jasno powiedzieć, że nawet w największych
ośrodkach akademickich działacze SKS-u stanowili wyizolowane
grupy.
Niemal wszyscy rzecznicy tej organizacji,
sygnujący jej oficjalne wystąpienia swoimi nazwiskami, byli
studentami Uniwersytetu. Na bez mała trzydzieści osób,
tylko trzy pochodziły z innych uczelni - Helena Gleichgewicht z
PWSSP, Adam Lipiński z AE i Sławomir Najnigier z Politechniki.
Dlaczego?
Myślę, że jedną z przyczyn były warunki,
panujące na uczelniach. Rektorem Politechniki był na przykład
prof. Tadeusz Porębski, członek KC PZPR. Ucinał w zarodku
wszelkie przejawy niezależnego myślenia. Sytuację na tej uczelni
określało się potocznie mianem "Berezy Porębskiej".
To
znaczy, że na Uniwersytecie opozycjoniści mogli liczyć na taryfę
ulgową?
Aż tak dobrze nie było. Ówczesny
prorektor ds. studenckich doc. Karol Fiedor zdobył sobie
przydomek "Karola Zawieszatiela", z powodu szafowania
karą zawieszenia w prawach studenta. Równie złą sławą
cieszył się rzecznik dyscyplinarny Uniwersytetu, dr Władysław
Zabielski. W kwietniu 1978 roku wezwał ówczesnych
rzeczników SKS-ów i oświadczył, że wszczęto wobec
nich postępowanie wyjaśniające, które może doprowadzić do
relegowania ze studiów (był to pierwszy w Polsce
przypadek wdrożenia postępowania wyjaśniającego za działalność w
SKS-ie - B.M.).
Ale było też na Uniwersytecie wielu
profesorów, którzy dawali studenckim
opozycjonistom wsparcie. Warto tu wymienić dyrektora Instytutu
Polonistyki prof. Czesława Hernasa. I właśnie studenci filologii
polskiej stanowili najliczniejszą grupę SKS-owców. Trzeba
też zauważyć, że SKS był szczególnie atrakcyjny dla
humanistów. Akcje na rzecz wolności słowa miały wśród
nich żywszy oddźwięk niż wśród ścisłowców.
Kwestia
dyskusyjna. Wśród pierwszych siedmiu rzeczników
SKS-u było trzech fizyków i jeden matematyk. Oni też
mogli liczyć na swoich nauczycieli, choćby Bolesława
Gleichgewichta, Romana Dudę czy Stanisława Hartmana. Na fizyce i
na matematyce jawnie kolportowano bibułę.
To prawda,
ale w sumie była to mniejsza grupa i jej znaczenie upadło wraz z relegowaniem, w maju 1978 roku, studentów fizyki, Marka
Adamkiewicza i Marka Rosponda oraz zmniejszeniem aktywności
przez matematyka Jarosława Klimka. Poloniści naprawdę wiedli
prym. Może także dlatego, że mieli mniej nauki. Na kierunkach
ścisłych program był bardzo przeładowany.
Deklaracja
wrocławskiego SKS-u została podpisana w grudniu, a represje
zaczęły się dopiero w lutym, marcu następnego roku. Bezpieka nie
doceniła zagrożenia?
Uważam, że raczej przeceniała.
Podobnie zresztą jak KOR. Jedni obawiali się, a drudzy liczyli
na możliwość wywołania na uczelniach "nowego Marca".
Miałby się stać zarzewiem nowego, masowego buntu społecznego.
Sierpień 1980 roku pokazał jednak, że trzeba było patrzeć
przede wszystkim na robotników. Ale w 1977 roku,
jeszcze przed powstaniem wrocławskiego SKS-u, bezpieka bardzo
uważnie przyglądała się środowiskom akademickim. Na początku
września w Departamencie III MSW wszczęto sprawę operacyjnego
rozpracowania, o kryptonimie "Wasale", w ramach
której miano koordynować działania, skierowane
przeciwko SKS-om. Oprócz tego, każdy SKS miał
prowadzoną oddzielną sprawę operacyjną - wrocławskiej nadano
kryptonim "Orędownicy". Starano się utrzymać tę
opozycję w jakichś bezpiecznych granicach. Szczególny
nacisk kładziono na udaremnienie tworzenia struktury
ogólnopolskiej, nawiązania bliższych kontaktów
między poszczególnymi ośrodkami oraz niedopuszczenie do
tworzenia nowych komitetów.
Dlaczego nie
zdecydowano się na generalną rozprawę?
Zwyciężyła
teoria, że zamiast likwidować lepiej kontrolować. Starano się
infiltrować organizacje konspiracyjne, żeby nie było
niespodzianki, jakiegoś nagłego wybuchu. Istniało natomiast
przeświadczenie, że jeśli zlikwiduje się jakąś grupę oporu, to
ona odrodzi się pod inną postacią. Będzie bardziej
zakonspirowana i trudniejsza do kontrolowania. Dlatego,
zamiast długotrwałych aresztów i pokazowych procesów,
stosowano taktykę nękania przeciwników.
To
znaczy?
Wielokrotne zatrzymania na 48 godzin,
pobicia, zaostrzenie wymogów egzaminacyjnych,
relegowanie z uczelni lub pozbawienie pracy, nękanie anonimami
i agresywnymi rozmowami telefonicznymi. Agentura poszukiwała
też źródeł nieporozumień między poszczególnymi
działaczami, a potem funkcjonariusze wymyślali plan
poszerzania konfliktu poprzez intrygi. We wrocławskim SKS-ie
rozpuszczono na przykład pogłoskę, że jeden z jego rzeczników,
Krzysztof Grzelczyk z nauk politycznych, współpracuje
ze Służbą Bezpieczeństwa, co nasiliło jego konflikt z
działaczami, którzy tę plotkę powtarzali. Bezpieka
często tak robiła, żeby zdyskredytować działaczy w ich
środowisku.
Na ile to było skuteczne?
Trudno
ocenić. Być może bez gry operacyjnej SB te konflikty też by
się pojawiały. Opozycjoniści nie mieli łatwych charakterów,
trudno im było znaleźć wspólny język. Jak śledzi się
ich kłótnie, personalne spory, to nie bardzo wiadomo,
dlaczego wybuchały. Przecież nie mieli w perspektywie
przejęcia władzy. Jacek Kuroń mocno podkreślał, żeby nie
szukać agentów we własnym środowisku, bo to droga
donikąd. Wchodzi się w spiralę pomówień, a to przynosi
więcej szkody niż pożytku. On też, w czasie swojej wizyty we
Wrocławiu w październiku 1978 roku, odrzucił kategorycznie
wszelkie zarzuty wobec Grzelczyka.
Która
akcja wrocławskiego SKS-u była najgłośniejsza?
Ta,
która zaczęła się od słynnej fałszywki, mającej
skompromitować jednego z rzeczników SKS-u - Leszka
Budrewicza, wówczas studenta polonistyki. Działacze
SKS-u ogłosili oświadczenie o fałszerstwie i podali nazwiska
pracowników Instytutu Historycznego, którzy
mieli kolportować fałszywkę. Rektor wszczął postępowanie
dyscyplinarne, w wyniku którego autorzy oświadczenia
zostali zawieszeni w prawach studenta na pół roku. W
obronie studentów wystąpił m.in. prof. Edward Lipiński
z KSS KOR.
Historia SKS-u kończy się w 1980 roku.
Ale to mocny koniec, z dużą rolą w proteście sierpniowym.
SKS-owcy stawili się licznie w Zajezdni nr 7, uczyli
robotników drukowania, kolportowali ulotki, później
organizowali Radio Solidarność. Pomagali też organizować NZS.
Czy inne SKS-y też się tak zaangażowały?
Rzeczywiście,
to zaangażowanie było bardzo duże. Tylko w Gdańsku wyglądało
to podobnie, choć tam SKS przestał praktycznie istnieć w 1979
roku i dawni działacze przeszli do Ruchu Młodej Polski. Ale to
wciąż byli ci sami ludzie, tylko działający pod innym
szyldem.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze
jedną rzecz, świadczącą o sile wrocławskiej grupy. Od 1989
roku Wrocławiem nieprzerwanie rządzi dawna opozycja studencka
z SKS-u i NZS-u... Zdrojewski, Dutkiewicz, Grzelczyk,
Huskowski, Najnigier, Broda, Obremski to ludzie, którzy
wyszli z tamtego środowiska. Nigdzie w Polsce się tak nie
zdarzyło.
Grzegorz Waligóra - historyk,
pracownik wrocławskiego oddziału IPN-u, współredaktor
wyboru dokumentów "Kryptonim >>Wasale<<.
Służba Bezpieczeństwa wobec Studenckich Komitetów
Solidarności 1977-1980".