Bibuła, konspira, głodówki, czyli jak powstał SKS
ŚWIĘTO WROCŁAWSKIEGO KOMITETU l - Zakręciliśmy ruletką, po latach wyszło, że trafiliśmy główną wygraną - wspominają działacze opozycji
••Po Ursusie, Radomiu, po śmierci Staszka Pyjasa w innych miastach powstawały SKS. Wrocław nie mógł być gorszy - mówi Aleksander Gleichgewicht, jeden z założycieli studenckiej organizacji
W sobotę we Wrocławiu byli działacze Studenckiego Komitetu Solidarności będą dyskutować na uniwersytecie. Państwowe odznaczenia odbierze 45 z nich.
Ale Leszek Budrewicz, jeden z założycieli SKS, nie dostanie medalu. Już raz, w maju odmówił przyjęcia od prezydenta Lecha Kaczyńskiego Orderu Odrodzenia Polski. Zaprotestował przeciw, jego zdaniem, wykorzystywaniu takich sytuacji w bieżącej polityce.
Pojawi się jednak na odsłonięciu tablicy ku czci Władysławy Sidor i innych rodziców, wspierającym swe dzieci w walce z komunizmem. Tablica to dedykacja dla jego matki. W jej mieszkaniu z grupą studentów zakładał komitet. - Kilkunastu ludzi z polonistyki, filologii klasycznej oraz matematyków i fizyków z politechniki zadecydowało: robimy SKS - wspomina Budrewicz, dziś poeta, dziennikarz i wykłdowca. Wśród nich był Aleksander Gleichgewicht, legenda wrocławskiej opozycji, wówczas świeżo upieczony absolwent wydziału fizyki. - Po Ursusie i Radomiu, po śmierci Staszka Pyjasa w innych miastach pozakładano SKS, Wrocław nie mógł być gorszy. Nie bardzo wiedzieliśmy, jak to zrobić. Czekaliśmy aż z Krakowa przyjedzie Bronek Wildstein.
Z SKS nosili się od maja, kiedy po mszy za Pyjasa ktoś pod pomnikiem Jana XXIII odczytał deklarację krakowską.
Jednak dopiero 13 grudnia 1977 r. deklarację podpisało siedem osób. - Dziś wygląda ona archaicznie - uśmiecha się Gleichgewicht. Domagano się rzeczy oczywistych: wolności studiowania, stworzenia niezależnego samorządu...
- Było i rewolwerowo i pozytywistycznie - opowiada Budrewicz. - Malowanie napisów, bibuła, konspira, głodówki w obronie Świtonia i Chojeckiego - wylicza. Sam pamięta zwłaszcza bojkot wyborów w 1980, gdy Wrocław zasypano ulotkami. I tzw. stoliki informacyjne SKS. Dyżury na Berezie Porębskiej (to od nazwiska rektora politechniki, członka KW PZPR) czy na czerwonej Akademii Ekonomicznej, które kończyły się usuwaniem przez rosłych aktywistów SZSP.
Zaangażowanych studentów tropiła SB. Często robiła tzw. wkroczę. Najpoważniejszy wydarzył się 8 marca 1978 r. w mieszkaniu prof. Bolesława Gleichgewichta, ojca Aleksandra. Funkcjonariusze pałowali wyciągali do milicyjnych suk słuchaczy wykładu Bogusławy Blajfer. Potem były masowe kolegia. - Z zebranych pieniędzy popłacono grzywny, powstał fundusz pomocy represjonowanym i zaczęliśmy wydawać biuletyn „Podaj dalej" - mówi Aleksander Gleichgewicht.
- SB próbowała rozbić organizację, a SKS to była luźna struktura, dlatego agenci wpływu byli mało skuteczni, choć z akt IPN wynika, że wiedziano o nas wszystko - ocenia Gleichgewicht. Po latach wyszło na jaw, że jednym z agentów była jego zastępczyni w Radiu Solidarność. - Ale nie mieliśmy takiego ketmana, jakim okazał się Lesław Maleszka.
Aleksander Budrewicz uważa, że w życiu osiągnął to, o czym za komuny nawet nie marzył. - W mieszkaniu mojej mamy zakręciliśmy ruletką, a po latach okazało się, że trafiliśmy główną wygraną - mówi.
Choć jedni wygrali bardziej niż inni. Na witrynie wrocławskiego SKS widnieje 98 nazwisk. Wśród nich Kornel Morawiecki, przywódca Solidarności Walczącej, Karol Modzelewski, Waldemar Fydrych, twórca Pomarańczowej Alternatywy, Antonina Krzysztoń, o. Maciej Zięba, Adam Upiński i Aleksandra Natalli-Świat, Stanisław Hu-skowski czy Krzysztof Turkówski, jeden z najważniejszych ludzi w polskich mediach.
@ masz pytanie, wyślij e-mall do autora
j.kalucki@rp.pl